środa, 28 stycznia 2015

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Modlin czyli podsumowanie minionego roku

Kiedy pierwszy raz przybyłem do Modlina, będącego dla wielu małą, niewinną komórką, odnogą, wygwizdówkiem i zadupiszczem wielkiej metropolii, nie wiedziałem, że moje serce pozostanie tam na zawsze to znaczy na chwilę. To był środek października, a całość pokrywała gęsta mgła z najprawdziwszego mleka. Aż cud, że nasz samolot oderwał się od ziemi i czmychnęliśmy z Polski na kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset godzin. Szarzyzna, mżawka oraz mgła ustąpiły dopiero nad zachodnim brzegiem Francji. Do tego momentu czułem jak ciągniemy za sobą cały ten mały, cichy i niejako przytulny jesienny Modlin, a Modlin był nam posłuszny i chciał nam towarzyszyć do końca, jednakże zdawał się przylegać do nas jakby przyczepiony spinaczem do papieru, to jest, każdy mocniejszy powiew wiatru mógł go łatwo oderwać od naszego ogona i pognać z powrotem do siebie. I tak też się stało właśnie na francuskim niebie i tak też Modlin wrócił skąd przybył.
Taki też jest ten dwa tysiące czternasty, w którym aż trzy razy miałem zdobyć zaszczytny tytuł naukowy, jednak w porę przyszła na mnie refleksja o marności wszechrzeczy; że oto wszystko jest jako ten październikowy Modlin 40 minut koleją od stolicznych granic, przytwierdzony spinaczem do papieru, a więc takim, że co silniejszy podmuch jest go w stanie zwiać w przeciwną stronę. Nie ma się co za nim oglądać, ale przyłożyć rękę do pługa i nie dać spać koniom.

czwartek, 8 stycznia 2015

Morze

Morze przybliżyło się do miasta. Jasnoblond dziewczyna o pojezierskich oczach smarcze w metrze nad głową poety. Przed nią mężczyzna, leją żale. Ona ma to od urodzenia. Katar. On, że też uwielbia te zatoki. Wczesnym wieczorem, gdy stanąć na rogu Prostej i Żelaznej słychać rozszalałe mewy. Białe korpusy świdrują pod czarnym niebem. Białe korpusy zataczają ósemki. Białe korpusy opchane śmieciem z miejskiego zsypu. Białe korpusy zataczają dziewiątki. Uwielbiam te zatoki. Morze przybliżyło się do miasta.

niedziela, 4 stycznia 2015

Szczęśliwy Nowy...

Rzym. W odbiorniku TV ludzie stoją tłumnie i patrzą w niebo. W rozpiętych kurtkach albo bez, nie mają okryć na swoich głowach. Niektórzy w okularach przeciwsłonecznych, ale ci mogą mieć coś z oczami aniżeli mieliby ukrywać się przed palącym słońcem. 
Im dalej na południe, tym z okna pociągu widać coraz więcej kościołów. Spójrz, jaki ładny kościół! Ten z czerwonej cegły zbudowali Niemcy, a ten z wieżami jak klocki zbudowali architekci francuscy, którzy jednej z polskich wsi zapragnęli sprezentować namiastkę Notre Dame. I jeszcze ten kościół z kulą na szczycie, czy widzisz, o tam, tam, zaraz wyjdzie zza górki, a teraz zasłoniła go jakaś fabryka, no nic...
Wysiadamy z pociągu nim ten zniknie za granicą. Jesteśmy w Polsce, ale naprawdę blisko, bardzo blisko Rzymu. Czuć to zresztą na każdym kroku. Oto przecież karmią i poją nas dobrzy ludzie pod swoimi dachami. Po kilka razy na dzień spełniamy kielichy czegoś nowego, a o poranku nie słychać echa wczoraju. 
I to powietrze, w którym czujemy się jak w akwarium z wodą islandzkich gejzerów. Przeglądamy się w toniach błękitów, a gdy już się sobie znudzimy, boso przechadzamy się po rozgrzanych do czerwoności kamieniach.
W takim kontekście niepostrzeżenie zmienia się data, reszta zaś pozostaje dobra i tak samo smakowita jak dawniej. I jeszcze ta szybka kolej, która punktualnie odwozi nas do naszych łóżek, szepcze, że dziękuje za wspólną podróż i życzy dobrej nocy.