poniedziałek, 12 stycznia 2015

Modlin czyli podsumowanie minionego roku

Kiedy pierwszy raz przybyłem do Modlina, będącego dla wielu małą, niewinną komórką, odnogą, wygwizdówkiem i zadupiszczem wielkiej metropolii, nie wiedziałem, że moje serce pozostanie tam na zawsze to znaczy na chwilę. To był środek października, a całość pokrywała gęsta mgła z najprawdziwszego mleka. Aż cud, że nasz samolot oderwał się od ziemi i czmychnęliśmy z Polski na kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset godzin. Szarzyzna, mżawka oraz mgła ustąpiły dopiero nad zachodnim brzegiem Francji. Do tego momentu czułem jak ciągniemy za sobą cały ten mały, cichy i niejako przytulny jesienny Modlin, a Modlin był nam posłuszny i chciał nam towarzyszyć do końca, jednakże zdawał się przylegać do nas jakby przyczepiony spinaczem do papieru, to jest, każdy mocniejszy powiew wiatru mógł go łatwo oderwać od naszego ogona i pognać z powrotem do siebie. I tak też się stało właśnie na francuskim niebie i tak też Modlin wrócił skąd przybył.
Taki też jest ten dwa tysiące czternasty, w którym aż trzy razy miałem zdobyć zaszczytny tytuł naukowy, jednak w porę przyszła na mnie refleksja o marności wszechrzeczy; że oto wszystko jest jako ten październikowy Modlin 40 minut koleją od stolicznych granic, przytwierdzony spinaczem do papieru, a więc takim, że co silniejszy podmuch jest go w stanie zwiać w przeciwną stronę. Nie ma się co za nim oglądać, ale przyłożyć rękę do pługa i nie dać spać koniom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz