środa, 18 maja 2016

Jak Michael Jackson wybił okno sąsiadom

Sąsiadom z parteru wybili okno. Nocą. A jeszcze wczoraj wczesnym rankiem ulatniały się z ich okien dźwięki od Michaela Jacksona. Zanim dotarło do mnie, że to on, zdążyłem pomyśleć, że to niejaki Queen. Gitarka taka podobna, tempo, rytm i to popowe rozpasanie. Właściwie nie trzeba było stać pod tym oknem, żeby posłuchać króla. Można było pójść za śmietnik, nad pobliski stawik czy sąsiednią uliczkę, bo i tam dało się to wszystko usłyszeć. 

Michael albo uderzająco podobny doń zespół Queen musi mieć na tym osiedlu jakiegoś zagorzałego przeciwnika albo nawet zajadłego wroga. Bo przecież szyby nie tłuką się same, na środku swej tafli, wśród nocnej ciszy.

A jednak sąsiedzi z parteru wydają się być sami sobie winni. Bo gdyby przecież z ich okien dochodziły dźwięki takiego Palestriny czy innego di Lasso, nikt by się nawet nie odważył wycelować czymkolwiek w sąsiedzki dobytek. Chyba, że pan ciemności we własnej osobie. 

U nas przy Dolnej nie zjawia się jednak ani pan ciemności, ani Palestrina, rzadko też wpada zdrowy rozsądek spowity w dobry muzyczny smak. Jest za to Majkel, Kłin, pop, kamienie i szkło.

środa, 11 maja 2016

Mijałem fort

Mijałem fort. Z fortu zniknęły drzewa. No dobra, połowa drzew. Fort to teraz plac budowy. A jeszcze niedawno piliśmy tu wódkę. Pośród drzew i traw. Pośród traw wydeptana ścieżka wiodła nas na drugi kraniec fortu. Tam z góry patrzyliśmy na najdziksze tereny dzielni. Był wieczór, byli my. I ruda się lała. I było już jaśniej. 

Chciwi ludzie odgrodzili przeprawę na fosie. Toteż na most wchodziło się po lodówce. Zanurzonej w mętnej wodzie. Nigdy żadnej lodówce nie zawdzięczałem tyle. Co tej. A potem był garaż za garażem. I była noc. I strach. A teraz nie ma garaży. Jest plac budowy. Plac budowy w biały dzień. Strach graniczy z obrzydzeniem.

Na środku placu stoją prywatne samochody przodowników oszalałej deweloperki. Jest kurz, piach i zero litości dla drzew i traw. Wyobraźnie nie hula, nie tańczy.

Buda stróża tuż za mostem. Wziąć ponton. Podpłynąć od tyłu. Zostawić ładunki. Wrócić Wysiąść. Wysadzić. Wreszcie. Iksdziesiąt lat po wojnie. 

Taka wyobraźnia.

czwartek, 5 maja 2016

Poczta Polska

Co za genialny twór. Tu się siedzi. Na własne życzenie. Trochę brzydko pachnie na wejściu. Bezdomni śpią pod paczkomatem. Śpią do rana. Ale zaraz potem panie zaszyte w białych kołnierzach ociekają perfumą, uprzejmością i zwyczajnym ludzkim ciepłem. Siedzę. Na własne życzenie. Na czerwonych fotelach opiera się zmęczone od świtania słońce. Na czerwono odmierza się tu czas. Czerwony czas na czarnym tle. Powtórka z liczebników. 137, 138, 139, 140, 141, 142, 143, 144, 145, 146, 147, 148, 149, 150, 151, 152, ja!

Przed upływem czasu uporczywe siedzenie w słońcu. Czerwona pufa. Przychodzą dwie kule. Kule wiodą panią. Pani odstawia kulę. Pani wyciąga portfel. Pani idzie się wpychać. Wpycha się - nie zna liczebników. Wpycha się po Gazetę Polską. Wyciąga drobne i upada. Kula. Nagle upada kula. Upada. Upadła. A mnie się zdawa, że to urząd upadł cały. I nikt się poń nie schyli. Schylić się nie raczy.

Już się nie podniesie.