Tak było. Przyszedłem po obiad. Pan kręcikebab zawinął kawałki kurczaka w pitę i jął nakładać surówkę. Krzyknąłem jeszcze "tylko bez ogórka drogi panie", a on zrozumiał bez żadnego oczowytrzeszczu i zawinąwszy kanapkę w papier, wydał mi, mówiąc "smacznego".
I kiedy zasiadłem przy stole, on wlepił swoje oczy w szeroki ekran wiszący na ścianie. Ja zaś usłyszałem język francuski, chwilę później dźwięki piszczałek, a moim oczom zaczęły ukazaywać się górskie widoki z jakiegoś południa Francji czy skądś.
To było TV5MONDE, to był reportaż o jakiejś wiosce, to była wioska we Francji. Ciągnęła się ona wzdłuż rzeczki wijącej się pomiędzy dwiema długimi górami. No i był kościół. Taki siwy, jak siwe są wyblakłe skały. W nim to proste melodyjki renesansowe wygrywał jakiś pan o długich siwych włosach.
Nieco podstarzały anioł. O zabawnych nutach. Grane przezeń utwory brzmiały jasno, lekko i nawet pociesznie. Przeznaczone na jeden prosty manuał ze sporadyczną domieszką pedału.
Potem gra na fortepianie. Jest poważny i bardziej już mrocznoczłowieczy. Ale już za chwilę znów powracają organy. Pan znowu był aniołem.
I im bardziej pan był aniołem, tym bardziej pan kręcikebab wpatrywał się w ekran i nastawiał ucha. W jego oczach, a nawet w jego uszach dało się dojrzeć tęskność za europejską myślą, kiedy ta baraszkowała w najlepsze, nie zdążywszy jeszcze ubrudzić sobie twarzy gównem.
Z zaciekawieniem obserwuję tę pogłębiającą się relację między tym tutaj kręcikebabem, a odległym organistą z francuskiej wioski.
Tak przy takim akompaniamencie wielogłosowym coraz bardziej tonę w picie, kurczaku i łagodnym sosie. W końcu wychodzę z sosu na suchy brzeg, strzepuję wilgotną sałatę i odchodzę. A organy grają.