wtorek, 22 grudnia 2015

Jedząc kebab słuchałem organów

Tak było. Przyszedłem po obiad. Pan kręcikebab zawinął kawałki kurczaka w pitę i jął nakładać surówkę. Krzyknąłem jeszcze "tylko bez ogórka drogi panie", a on zrozumiał bez żadnego oczowytrzeszczu i zawinąwszy kanapkę w papier, wydał mi, mówiąc "smacznego".

I kiedy zasiadłem przy stole, on wlepił swoje oczy w szeroki ekran wiszący na ścianie. Ja zaś usłyszałem język francuski, chwilę później dźwięki piszczałek, a moim oczom zaczęły ukazaywać się górskie widoki z jakiegoś południa Francji czy skądś.

To było TV5MONDE, to był reportaż o jakiejś wiosce, to była wioska we Francji. Ciągnęła się ona wzdłuż rzeczki wijącej się pomiędzy dwiema długimi górami. No i był kościół. Taki siwy, jak siwe są wyblakłe skały. W nim to proste melodyjki renesansowe wygrywał jakiś pan o długich siwych włosach.

Nieco podstarzały anioł. O zabawnych nutach. Grane przezeń utwory brzmiały jasno, lekko i nawet pociesznie. Przeznaczone na jeden prosty manuał ze sporadyczną domieszką pedału. 

Potem gra na fortepianie. Jest poważny i bardziej już mrocznoczłowieczy. Ale już za chwilę znów powracają organy. Pan znowu był aniołem. 

I im bardziej pan był aniołem, tym bardziej pan kręcikebab wpatrywał się w ekran i nastawiał ucha. W jego oczach, a nawet w jego uszach dało się dojrzeć tęskność za europejską myślą, kiedy ta baraszkowała w najlepsze, nie zdążywszy jeszcze ubrudzić sobie twarzy gównem.

Z zaciekawieniem obserwuję tę pogłębiającą się relację między tym tutaj kręcikebabem, a odległym organistą z francuskiej wioski.

Tak przy takim akompaniamencie wielogłosowym coraz bardziej tonę w picie, kurczaku i łagodnym sosie. W końcu wychodzę z sosu na suchy brzeg, strzepuję wilgotną sałatę i odchodzę. A organy grają.

piątek, 18 grudnia 2015

Szedłem przez kort

Nocą szedłem przez kort. Zorientowałem się dziś rano. W przedpokoju. Właśnie zakładałem buty, kiedy posypał się dziwny proszek w kolorze cegły. Padał deszcz i siedział mróz. Dosyć niekorzystnie. Dlatego szedłem przez kort. Robiłem ślady na idealnie zasiatkowanej powierzchni. Zbierałem błoto i niosłem je do domu. Bardzo niekorzystny układ. Zyskałem cały brud treningu, na którym mnie nie było. A ja tylko szedłem przez kort. Bez zobowiązań. Na skróty.

środa, 25 listopada 2015

Koniec świata i poeta

8:19 wychodzi z domu. Niesie torbę ze szkłem. Widzi trzepak. Za trzepakiem gruz, trawa, skarpa, staw. Pokryte szronem wyglądają okazalej niż podjarane sierpniowym słońcem. Piękny jest suchy tatarak pokryty szronem - myśli. I kaczka z oszronioną zwykle zieloną szyją. I pyk. Znika kaczka. Znika szyja. Znika świat.

czwartek, 29 października 2015

Pokłosie deratyzacji

czyli wzięli i zabili szczury, a ludziom, dzieciom i zwierzętom zabronili dotykać się do małych, różowych kapsułek porozrzucanych po piwnicznych posadzkach. W wypadku kontaktu z małym różowym czymś dzieci powinny skontaktować się z lekarzem, a zwierzęta z weterynarzem. Dorośli tymczasem nie powinni się dotykać do trutki na szczury, ponieważ są dorośli i odpowiedzialni.

Szczury zażywszy antidotum na szczury miały popadać, a ich ciała poznikać. Nie poznikały. Już kilka dni po szczurzym pogromie po piwnicy miał rozejść się obrzydliwy smród, jednak gdzie dokładnie ukrył się emitent obrzydliwego capienia, tego nie wie nikt. Dlatego władze bloku zdecydowały się zobowiązać lokatorów do osobistego wejrzenia we własne komórki i konfrontacji z potencjalnym truchłem.

Tak zupełnie niechcący zostałem zmuszony do identyfikacji nieswoich zwłok. Już drugi z rzędu dzień wyobrażam sobie, jak otwieram spróchniałe drzwi swojej małej piwniczki, z której wylewa się bezgraniczny syf w kolorze black'n'beige, wysypują się butelki po cytrynówce i wprost na mnie walą się stare drzwi od łazienki. Zanim jednak ogarnia mnie cała fala zniszczeń cywilizacyjnych, powala mnie na ziemię niemożebnie przeraźliwy odór zdechlaka, który wybałuszywszy swoje zdechłe oczy i wyszczerzywszy swoje śnieżnobiałe zęby, uśmiecha się niczym szczurza kostucha, która chętnie wtuliła by się w ciepłe objęcia swojego znalazcy. 

Nigdy nie miałem nic przeciwko przytulaniu zdechłych szczurów, jednak jak bardzo bym tego nie pragnął, owe makabryczne znalezisko zobowiązany jestem zostawić w stanie nienaruszonym i jak najprędzej skontaktować się z władzami budynku, które, gdy tylko najdzie je ochota, wezwą mnie do siebie wraz z pękiem piwnicznych kluczy i jeszcze raz zmuszą mnie do podziwiania wnętrza komórki wraz z jej nowym truchło-lokatorem.

A tymczasem w naszym rejonie nie ma kotów. Wszystkie jak jeden wyprowadziły się na bardziej luksusowe parkingi w górnej, bardziej luksusowej części dzielnicy i nie zamierzają wracać. Ja zaś żyję na dnie, a moje szare życie znowu nabierze rumieńców, gdy nadejdzie kolejna deratyzacja.

wtorek, 8 września 2015

3 powody dla których warto zamieszkać w Piastowie

Dobra, wiecie co?! Jechałem nim, jechałem super nowym pociągiem Kolei Mazowieckich. A to znaczy, że jedno z moich niewielu osiągalnych marzeń się spełniło! Oto właśnie, kiedy chwilowo byłem kretem miejskim, to jest przemierzałem miejskie podziemie, aby jak najszybciej usunąć się z miasta pogrążonego w szczycie, niespodziewanie na dworzec Warszawa Śródmieście wjechał super nowy model KM-ki, o której tyle słyszałem dobrego - że ma przewijalnię do dzieci i pod osłoną nocy wyciąga nawet 260 km/h. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się w środku. Z braku miejsc przypadło mi stanie na harmonii. Harmonia miała oddzielne oświetlenie. Kiedy ktoś patrzył na mnie z naprzeciwka, widział moje na biało podświetlane plecy. Trochę jakby widział mnie jako cudowną zjawę, jako istotę świętą o mocy nadprzyrodzonej. W tym składzie mogłem mieć moc nadprzyrodzoną. Moc, która objawiała się od strony pleców, aby po dłuższej chwili przestąpić parę kroków naprzód i stać się jawną wobec wszystkich, którzy na mnie by wzrok swój skupili. I pasażerka po mojej przeciwnej stronie, w drugim końcu harmonii też mogła mieć taką moc. Przecież odebrała telefon i mówiła z natchnieniem nadprzyrodzonym w głosie: tak mamusiu, nie powinnaś stać na peronie i czekać, mój pociąg utknął między Śródmieściem i Ochotą, więc nie wiem kiedy będę. Nie czekaj mamusiu... tak, będę w Piastowie.
Ludzie w Piastowie mają styl, moc nadprzyrodzoną i fajny pociąg. 
Chyba zamieszkam w Piastowie.

czwartek, 3 września 2015

"Sittin' on the dock of the bay"

Autobus zatrzymuje się przed linią przejścia dla pieszych na odległość drugiego mniejszego autobusu. Teraz widać wejście do metra. Za żółtym płotkiem pod siwym daszkiem dwaj mężczyźni odziani w mundury koloru policji pilnują ruchomych schodów. Schody pogrążone we śnie nie dają po sobie jeździć. Nie dają na sobie stać. Nie dają po sobie iść. Panowie stróże pilnują schodów. Na plecach w miejscu napisu POLICJA czy czegoś równie niepokojącego mają wypisane imię piosenkarza, który siedział niegdyś na molo na zatoce i patrzył na odpływające fale. Schody mają wolne. Stróże mają wolne. Stoją zatoczeni żółtym płotkiem. Patrzą w dal. Widzą odpływające fale szczytowych ludzi.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Kurna

Oni mi piją pod oknem! Nie po to kończyłem wyższe studia, żeby ktoś pił mi pod oknem! I tak dzień w dzień. Dzień w dzień odbywa się męczenie bażanta. Od poniedziałku do niedzieli słychać jak w równych odległościach czasu od szyjki odbija się kapsel. Chlup. W równych odległościach czasu. Istne alkopendolino. A potem tylko kurna i kurna. Istni dżentelmenowie z tej najdroższej dzielnicy miasta tylko o jednym. Ich żony z przepitymi głosami tylko kurna i kurna. Kurna i kurna w tempie allegro vivace. Tylko ich życie jest non vivace. Raczej bibace. Molto bibace! Tak człowiek kończy studia, iżby mu pili pod oknem. Ukryci za śmietnikiem ze swoim kurna i kurna życiem. I alkopendolinem. Taka perspektywa. Nie idźcie na studia. Kurna. Kurna.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Wpis stricte rybacki

A więc łowią ryby. Mężczyźni w średnim wieku siedzą na brzegu jeziora i kontemplują wędki. Za sobą mają pola żyta, po prawej kominy elektrociepłowni. Przed sobą widzą oczywiście przeciwny brzeg. Na brzegu żywopłoty królewskiego parku, a między żywopłotami siedzi pałac. Pałac jest w barwach Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania, kominy w kolorach Polski, a nad żytem zachodzi słońce, więc z każdą sekundą żyto ma inny kolor i nie jest jak Polska.

Żyto ma inny kolor i nie jest jak Polska. Żyto ma święta. Żyto zmienia szaty z każdą sekundą. Mężczyźni w średnim wieku siedzą nad brzegiem i zanurzają wędki w pałacu. Pałac nie jest jak Polska i w miarę zachodzenia słońca najzwyczajniej znika w czarnej otchłani. Wszyscy mężczyźni łowią teraz jedno światło. Bo w jednej komnacie pali się światło, bo ktoś je kolację albo jest pora opróżniania nocników. 

A więc mówią, że łowią ryby, a ich wędki chcą do światła. Czasem słychać coś jak stukanie kijem w szybę. Obok kominy stróże czuwają nad snem żyta.

poniedziałek, 20 lipca 2015

To ona! To b...

To ona! To burza tak znienacka uniemożliwiła nam dotarcie do domu, który przecież był tuż za rogiem... no dobra, tuż za dwoma rogami. Rozpadało się i rozegrzmiało dosłownie ze wszystkich stron. Z troski o swoje życia uwięzieni na obcej klatce, czekamy końca.

A przecież w wolnej Polsce każdy miał mieć prawo bezproblemowego powrotu do swojego domu. W dotarciu do własnego mieszkania, kiedy ma się na to ochotę, miała manifestować się wolność jednostek i całych grup, nasza i wasza, moja i twoja. Ile to już lat tej wolności...?

5... 10... 15... odliczamy do końca kakaowej jak armagedon nawałnicy i nie możemy wrócić do domu, i odłączyć od kontaktu sprzętów. Czajnik elektryczny w czasie burzy jest w stanowczych opałach i starożytna lampka pewnej cioci też. 

Uderzył deszcz i jest wolność, a obiecująca młodzież z programu "Rodzina na cudzym" nie może wrócić do własnego domu w kochanej Ojczyźnie.

piątek, 10 lipca 2015

Ty się śmiejesz, a to ostatni kawałek ciasta

Właśnie skończyło się ciasto. Cały ten tort zwycięstwa nad nudą upałów minionej soboty odszedł do przeszłości i traktowany bezlitosnym jadem soków żołądkowych oczekuje rychłej eksmisji do najbliższej rzeki. A jeszcze sześć dni temu, pamiętam, sam schylałem się po borówki, wspinałem na palce po wiśnie. Wkrótce potem poznałem kruszonkę - to takie coś, o istnieniu czego przez dwadzieścia dziewięć lat życia nie było mi dane wiedzieć. Teraz wiem, że kruszonka jest. Kruszonka pokrywa borówki, pokrywa wiśnie.

Kruszonka, owoce, ciasto, Twoje dłonie, mikser, piekarnik znaczy sukces. I zapach Bożego Narodzenia codziennie, gdy wracam do domu.

A teraz zajadam ostatni kawałek i niebo naciąga na siebie wielotonowe czarne chmury. Z nich to popłynie zdradziecki deszcz. On zasili rzekę - ustronne biedaosiedle dla eksmitowanych ciast.

czwartek, 25 czerwca 2015

Jak zostałaś stoikiem w 1 popołudnie

No więc stoik jest bohaterem, który może ujawnić się zarówno skacząc w płonący dom do osiadłych tam dzieci, jak również mężnie zwlekając się z łóżka o szóstej nad ranem. Oczywiście warto mieć przy tym w myślach jakiś autorytet, który już to kiedyś robił, albowiem przygody nasze na tym świecie nie są niczym nowym i ktoś kiedyś z pewnością też na to cierpiał, i dzielnie sobie z tym radził. 

Najlepszym więc antidotum jest zawieszenie wizerunku bohatera bądź ustawienie przy łóżku jego popiersia, iżby czuwał, czynił kuratelę nad nami i nie pozwolił nam zapaść się w zgubne lenistwo. 

Dlatego jeszcze dziś kupię Ci na aukcji popiersie Napoleona i stanie Ci on u stóp łoża tak, iżby jego wzrok spotykał Twój, kiedy tylko otworzysz swe zaspane oczy. Tak kłaść się będziesz o drugiej i pełna werwy wyskakiwać z łóżka o piątej. Na polu walki Twój sen będzie trwał zaledwie kwadrans, ale i tak będziesz szczęśliwa. Będziesz zwyciężać!

Wkrótce potem opanujesz świat i dasz mi plantacje złocistej chałwy królewskiej w dzierżawę. Tymczasem kurier z Napoleonem pukają do Twoich...

czwartek, 18 czerwca 2015

501 czyli jakich obliczeń bym nie przyprowadził nigdy z tych cyferek nie wyjdzie mi 7

Chociaż permanentnie znajdowałem się w centrum obrzydłego tłoku
w autobusie linii 501 na trasie Stegny - Centralny,
i myślałem: już nigdy w szczycie nie siądę i usiadłszy nie pojadę,
skazany na baczność wewnątrz ciemnego akordeonu, 
tak w pewien czwartkowy poranek zajechał skład w połowie pusty, 
w którym czekał na mnie samotny niebieski fotel, więc usiadłem 
i wziąłem się za liczenie, od 5 odjąłem 1 i otrzymałem 4, 
do którego niezwłocznie dodałem liczbę cyfr w numerze linii to jest 3.
Tak wyszło 7.

środa, 10 czerwca 2015

Zdążyłem

ZDĄŻYŁEM
zostać szafarzem szafek
ZDĄŻYŁEM
zostać panem pantografów
ZDĄŻYŁEM
zostać kur kurierem
ale
NIE ZDĄŻYŁEM
zostać królem Królikarni

czwartek, 21 maja 2015

Na Dolnym Mokotowie

Na Dolnym Mokotowie rzadko wschodzi słońce
częściej to wielka drylownica kosiarka do drzew
swędzenie w morskim kroczu
każdego dnia budzi hymn do Magdaleny
wieczorem tańczymy labada
- przedszkolną obieraczkę do mózgu
czarne łabędzie przeprowadzają tu sekcje zwłok
dziobią korpus słońca co spoczął na dnie stawu
zagryzając zielonym tatarakiem szkła
urwany kran
bezgłowa szyja
zardzewiałego łabędzia

niedziela, 10 maja 2015

Stefa jednak nie przyjdzie

Stefa jednak nie przyjdzie
do szarej podłogi przywarł sztywny papier
zamknęły się drzwi do pokoju marzeń
przed nosem rozhasanych dzieci
nad Radiowem unosi się nowy odór
martwe kangury na szosie pod Otwockiem
dziewczyna w klapkach biegnie do sklepu
po ostatnie dwa litry soku z czarnej dziury
czernieją nawet najczarniejsze w porcie portery
i ulica Dolna jakby jeszcze bardziej się zapadła
i w stawie mrze wszelki łabędź
bo Stefa jednak nie przyjdzie
i nie pokona nieszczęścia żyjących na ziemi

wtorek, 5 maja 2015

5 cytatów, dzięki którym nie odniesiesz sukcesu

i będziesz spać spokojnie.

1. "Nie mogę nie zrobić niczego, ale mogę zrobić nic"
2. "Geniusz to nie pot, praca, wyrzeczenia. Geniusz to niepokojąco szczęśliwy układ gwiazd, który musi wpędzić mnie w poważne kłopoty"
3. "Szczęście jest jak pociąg, zawsze może się wykoleić"
4. "Wszystko co irytuje nas w innych, irytuje nas w nas samych i może skończyć się skokiem z mostu"
5. "Żadna praca nie popłaca"

Który cytat trafia do Ciebie najbardziej?

piątek, 17 kwietnia 2015

Wygrałem wyścig

Wygrałem wyścig! Po wielu tygodniach obliczyłem dokładnie, w którym miejscu wsiąść do metra na Świętokrzyskiej, żeby na Rondzie Daszyńskiego wysiąść prosto na schody ruchome, tak by nie potrącić żadnego człowieka. Ludzie są jak trzcina i wystarczy mały podmuch, żeby... Drzwi się otworzyły. Wyskoczyłem jak dziki. Biznesmen w średnim wieku wdarł się na pierwsze z brzegu schody i jął pędzić jadąc. Przez 3 sekundy był ułamek sekundy przede mną. Wszystko przez to, że wpadłem na zepsute schody obok. Biegłem po nieruchomych schodach lecz mimo to szybko przejąłem prowadzenie. Na powierzchni byłem pierwszy. Słońce w nagrodę opromieniło mnie złotym blaskiem i w tejże glorii noszę się do teraz. Tak wygrałem wyścig i wiem, że to będzie dobry dzień!

czwartek, 16 kwietnia 2015

To już ostatnie 48 h na Górnym Mokotowie. Po dokładnie ćwierć wieku beztroskiego mieszkania tutaj, zabieram swoją kołdrę i szczoteczkę do zębów, i znikam, żeby ukryć się w dolnych rejonach tej samej dzielnicy. Tak zamieszkam wśród drzew, parków, żebrzących wiewiórek i naspeedowanych jeży. U podnóża skarpy z dumnymi pałacami, nieopodal starego fortu i dawnej skoczni bez wyskoczni. Rankiem będą mnie budziły dzwony pobliskiego kościoła, a tuż przed snem pomachają mi skrzydłami rozszalałe nietoperze znad zawsze przykrytego cieniem stawu. Moim spacerom nie będą już towarzyszyć niewiadomego pochodzenia syreny kolejowe ani odgłosy hamujących lokomotyw. Nie będzie już kompotu truskawkowego z własnej piwnicy ani też sąsiada z śmiertelnie białym psem Sunday'em. Tak i zabieram swoją kołdrę, szczoteczkę i ostatnią butelkę wina domowej roboty. Ruszam w świat jakieś 10-15 minut stąd! Będę za 48 godzin.

środa, 8 kwietnia 2015

Takie popołudnie

Oglądam stopy nad morzem. Na ekranie monitora świeże stopy nurzają się w letniej wodzie. Wtedy jem kanapkę z szynką. Zjadłbym też czekoladowego zająca, który od paru dni stoi na biurku odwrócony do mnie plecami. Ale wiem, że czekoladowe zające lubią pożyć kilka lat. W tym czasie pokrywają się czymś siwym i w tej siwiźnie czekoladowego zająca jest coś niezwykle spokojnego, a przyrównać ten spokój da się jedynie do młodych stóp nurzających się w letniej wodzie chłodnego morza. Kiedyś i ja zanurzę stopy w wodzie takiego morza. Wówczas będę miał ze sobą siwego zająca, którego wypakuję z żółtego sreberka. Zostawię go na plaży, wyeksponowanego na wściekłe słońce i będę go opalał... na pierwotny dlań brąz.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Sławny kompozytor

No więc tak. Spędzam święta na świeżym powietrzu, bo jak święta do dobra stara polska wieś, strzechy, trawa, łąki i widły. Chodzę, snuję się wręcz między cudami przyrody i zachwycam się. Zachwycam się, dzięki czynię za te hojne dary i dalej idę i znowu się zachwycam, i znowu dzięki czynię, i tak od rana do wieczora, i potem znowu od rana i nagle stop. Na jednej z moich ścieżek spotyka mnie człowiek z siwą brodą i niebieskim okiem:

- pan stąd?
- trochę, zwiałem stąd jak tylko uchyliła się furtka zagrody
- to prawie jak ja
- i co, wrócił pan tutaj?
- wpadam co jakiś czas i…
- i się tu panu pewnie podoba?
- no wie pan, w sumie trawy, łąki, widły, rzeka, przyroda, że nie sposób nie kochać…
- no i Fr…

- a nic pan nie mówi. To przez niego tak się tu nazmieniało. Trzeciorzędny kompozytorzyna, którego matka niosła przez te trawy tu do chrztu, ale on w sumie nic z tego nie pamiętał. Nie mógł pamiętać. Wiem, wszyscy są nim tutaj zachwyceni, bo przecież siedział niby pod tymi wierzbami z papierem nutowym, zasłuchiwał się w te wierzby, wierzby i rzeki szum szum i rechot żab rere kumkum i teraz wieś słynna na cały ten świat. Coś panu powiem… kiedy on się tarzał w tutejszym błocie z chłopskimi dzieciakami, nie miał jeszcze pojęcia o pięciolinii, nie mam pojęcia, jak się to stało, iż się w ogóle dowiedział. Powiem panu coś jeszcze. Wie pan, co on tak naprawdę zawdzięcza tej rzece i tym tu wierzbom? To właśnie na tym błocie, pod tymi wierzbami, wierzbami, między tymi szumami i żabami żabami, złapał chorobę, która toczyła go do końca życia i nawet wtedy kiedy biegle już mówił po francusku, między operatorem czasu przeszłego i czasownikiem wypluwał krew. Tyle zawdzięczał tej pięknej ziemi, do której zdaniem wielu rzekomo wzdychał z emigracji. A zresztą… widział pan kiedykolwiek w jakiejkolwiek gablocie, iżby w którymkolwiek z listów, pism jakichkolwiek wymawiał imię tej wsi, tęsknił za łąkami, od których pluł krwią? No właśnie… i nawet w tutejszym kościele kazania są o nim. Tutaj wynieśli go na ołtarze, a on wdzięczny w każdą niedzielę czy to słota czy to deszcz, wpuszcza łunę światła przez witraż świątyni i swoją kompozytorską ręką pozdrawia zawsze tak samo oniemiały lud. Ten, który za konkubinę miał wywrotową poetkę, która i jego porzuciła, i jeśli już wzdychał za tą tu wsią, to właśnie raniony niespełnioną miłością. Ale kompozytorzy tak mają, tak potrafią zakręcić rzeczywistością, namieszać ludziom w głowach, że nagle zdaje się, że oto święci oni sami, a ich te kawałki to ułamane kawałki nieba. A pan weźmie i posłucha takiego jednego. Toż to smuty nieprawdopodobne i niemożliwe, iżby się spod tych naszych wierzb i znad naszej rzeki wzięły. Takie rzeczy przystoją mieszkańcom głębokiej Syberii czy innych takich… To się proszę pana nie mieści w głowie, że oni go tu tak wielbią, ale rozumiem, rozumiem, że biedni tacy, że innego nie mieli. Może kiedyś…


Tak odwrócił się, wyrwał jedną z kostek ułożonych w brukowany szlak na cześć owego kompozytora i rzucił w pole, i odszedł, i spowiła go mgła znad rzeki. A ja cały dzień snułem się między wierzbami, próbując przypomnieć sobie nazwisko Franciszka, tego słynnego kompozytora. Tak snułem się, snułem i nic.

sobota, 28 marca 2015

Padłem na twarz

Padłem na twarz, nie dojadłszy loda. Wyjadłem trochę wanilii, trochę więcej pistacji i z nienaruszoną warstwą czekoladową odstawiłem plastikowy kubek z powrotem do zamrażarki. Może kiedyś zjem.
To jest właśnie ta wysoka cena, jaką zapłaciłem za oglądanie świtu. Ostatniego świtu ostatniej soboty marca i ostatniego świtu starego, zimowego czasu. Pusty autobus, którym jechałem przywitać poranne słońce nie miał mi nic do powiedzenia. Kasjerzy hipermarketów jak wsiedli, tak wysiedli. Jechałem dalej, na pętli czekał świt. I kiedy mój autobus zajechał na miejsce i wypluł mnie na wysepkę, świt już pchał się w moje ramiona, tak, witaliśmy się długo i czule, by następnie nie mniej długo i czule żegnać się, albowiem był to ostatni świt świtający w zimowym czasie. Następny świt miał już nadejść w czasie letnim i nie miał być już tym samym świtem.
Ponieważ świt mieszka jednak dość daleko, postanowiłem wrócić pociągiem. W pociągu wszyscy coś robili. Pan robotnik pił piwo, pani o wyglądzie małomiasteczkowej nauczycielki robiła sobie pełen makijaż, a zapyziały gimnazjalista puszczał nam ze swoich maleńkich słuchaweczek rozbudzającą muzykę. Tak mijała podróż i tak mijał dzień. Jechałem pociągiem, marzyłem o lodzie i nie miałem tak poważnych zajęć jak inni ludzie. 
Wysiadłem z pociągu, usiadłem na kanapie we własnym mieszkaniu i zacząłem wcinać loda. Szybko okazało się, że świt wyssał całą moją energię i lód przestał być szczytem marzeń. Zostałem więc bez nich, dlatego utkwiłem tępy wzrok w telewizorze. Mógłbym wpaść w depresję i nie radzić sobie z życiem. Jak dobrze, że nie jestem pilotem...

wtorek, 24 marca 2015

3 powody dla których nie warto jeść śniadania na mieście

1. Śniadanie na mieście, to jedna z typowo mieszczańskich rozrywek, przeznaczonych dla ludzi lubiących lans za przestronnymi szybami drogich restauracji. Są to przeważnie ujemnie kreatywne leniuchy, które za pieniądze rodziców opychają się najdroższymi smakołykami. Są wśród nich niekiedy osoby pracowite, inteligentne i zaradne, które za zarobione w pocie czoła półgrosze, zajadają się jedną kajzerką na troje i dzielą między siebie jedno espresso. Wkrótce jednak poznają się na otaczającym je towarzystwie i znowu zaczynają jeść jak ludzie… w domu.

2. Przeciętny człowiek o poranku nie cieszy się życiem, a raczej skłonny jest zabijać i palić zwłoki. Jeśli wydaje Ci się, że kelner Twojej śniadaniodajni cieszy się na Twoje przyjście i z radością Ci usługuje, jesteś w niewyobrażalnie dużym błędzie.

3. W drodze między Twoim domem, a lokalem, gdzie serwują rzekomo pyszne śniadania czeka Cię poważne niebezpieczeństwo. Na wypadek wojny i permanentnego zbombardowania wszystkich restauracji zostajesz sam z przeraźliwie pustym żołądkiem. Ukrywasz się w schronie po kilka miesięcy i bardzo, ale to bardzo żałujesz, że nie zjadłeś tamtego śniadania w domu...

środa, 18 marca 2015

5 rzeczy, które warto zrobić zanim wstaniesz z łóżka

1. Zastanów się czy rzeczywiście warto. Niektórzy ludzie bez powodu wstają z łóżka i oddają się najgorszym rozrywkom. Oglądają telewizję, załatwiają psy na trawnik, tłuką tłuczkiem kotlety. Nie dla dobra innych, ale właśnie po to, aby innym uprzykrzyć życie.

2. Pomyśl o czymś totalnie złym. Pomyśl, że to złe może Cię dziś spotkać. Następnie zadaj sobie pytanie, czy rzeczywiście warto wstawać z łóżka.

3. Wstrzymaj oddech. Jeśli wstrzymasz go odpowiednio długo, najprawdopodobniej z wyniosą Cię z Twojego łóżka nogami do przodu i już nigdy nie będziesz musiał wstawać.

4. Wyobraź sobie strasznego newsa. Takiego o stopień straszniejszego newsa od newsów z programu TV „Wstajesz i nic”. A teraz wyobraź sobie, że to wcale nie nastąpi, ale będzie Cię prześladować przez cały dzień i prawdopodobnie pójdzie z Tobą spać.

5. Uświadom sobie, że jeśli już coś dobrego miało Cię spotkać, to zdarzyło się to wczoraj. Wczoraj zaś jest wrogiem dziś, a złe jest wrogiem dobrego. Nie ma co się łudzić. Będzie źle, dołująco i bardzo koszmarnie. Dodatkowo, jeżeli codziennie budzisz się o tej samej godzinie, prawdopodobnie po jej wybiciu już nie zaśniesz. Na wszelki wypadek jednak lepiej zostań w łóżku.

poniedziałek, 2 marca 2015

Ty w pustym mieszkaniu

Właśnie dostałaś klucze do wielkiego mieszkania. Słyszę uszami wyobraźni jak zgrzytają w starym zamku. Przekręcasz raz, drugi, wchodzisz. Przed sobą masz wielki korytarz i wysoki taki. Zdejmujesz puchową kurtkę, odwracasz się i wieszasz za kaptur (bo wieszadełko masz urwane) na haku tuż za drzwiami. 
Od teraz masz do dyspozycji cztery kwadratowe pokoje. Na wszelki wypadek zamykasz drzwi do dwóch z nich. Czynisz tak przez zwykłą skromność. Uchylasz lekko drzwi do sypialni, po czym gasisz światło w przedpokoju i idziesz przez ogromny chłodny salon prosto do kuchni. 
Zalewasz herbatę. Pewnie jakąś smakową na oczy, sen i święty spokój. Przez chwilę myślisz o napoczęciu wina, które gdzieś tam w kącie stoi i czeka na swój dzień. Ale już późno. W dodatku wino w pojedynkę nie smakuje tak błogo... Czyżby?
No to leżysz na szarej kanapie przykryta ciepłym kocem. Jeżeli właściciele nie rozebrali jeszcze choinki, to odpalasz lampki. Migają na łodygach, a Twoje skarpety są całe w igłach rozsianych po podłodze. Mogłabyś czytać poezję, ale myślę, że w głębi serca gardzisz smętami. Poeci nie są normalni. Z resztą światło lampek z badyli drzewka wyjątkowo źle pada na wiersze. Za pianinem w salonie jest kres horyzontu.
Zazdroszczę Ci tej choinki, bezpoezji, owocowej herbaty na okrągłym stoliku i dookólnej ciszy, której gdy kiedyś do Ciebie zajrzę, z pewnością ukroisz mi kawałek...

środa, 28 stycznia 2015

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Modlin czyli podsumowanie minionego roku

Kiedy pierwszy raz przybyłem do Modlina, będącego dla wielu małą, niewinną komórką, odnogą, wygwizdówkiem i zadupiszczem wielkiej metropolii, nie wiedziałem, że moje serce pozostanie tam na zawsze to znaczy na chwilę. To był środek października, a całość pokrywała gęsta mgła z najprawdziwszego mleka. Aż cud, że nasz samolot oderwał się od ziemi i czmychnęliśmy z Polski na kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset godzin. Szarzyzna, mżawka oraz mgła ustąpiły dopiero nad zachodnim brzegiem Francji. Do tego momentu czułem jak ciągniemy za sobą cały ten mały, cichy i niejako przytulny jesienny Modlin, a Modlin był nam posłuszny i chciał nam towarzyszyć do końca, jednakże zdawał się przylegać do nas jakby przyczepiony spinaczem do papieru, to jest, każdy mocniejszy powiew wiatru mógł go łatwo oderwać od naszego ogona i pognać z powrotem do siebie. I tak też się stało właśnie na francuskim niebie i tak też Modlin wrócił skąd przybył.
Taki też jest ten dwa tysiące czternasty, w którym aż trzy razy miałem zdobyć zaszczytny tytuł naukowy, jednak w porę przyszła na mnie refleksja o marności wszechrzeczy; że oto wszystko jest jako ten październikowy Modlin 40 minut koleją od stolicznych granic, przytwierdzony spinaczem do papieru, a więc takim, że co silniejszy podmuch jest go w stanie zwiać w przeciwną stronę. Nie ma się co za nim oglądać, ale przyłożyć rękę do pługa i nie dać spać koniom.

czwartek, 8 stycznia 2015

Morze

Morze przybliżyło się do miasta. Jasnoblond dziewczyna o pojezierskich oczach smarcze w metrze nad głową poety. Przed nią mężczyzna, leją żale. Ona ma to od urodzenia. Katar. On, że też uwielbia te zatoki. Wczesnym wieczorem, gdy stanąć na rogu Prostej i Żelaznej słychać rozszalałe mewy. Białe korpusy świdrują pod czarnym niebem. Białe korpusy zataczają ósemki. Białe korpusy opchane śmieciem z miejskiego zsypu. Białe korpusy zataczają dziewiątki. Uwielbiam te zatoki. Morze przybliżyło się do miasta.

niedziela, 4 stycznia 2015

Szczęśliwy Nowy...

Rzym. W odbiorniku TV ludzie stoją tłumnie i patrzą w niebo. W rozpiętych kurtkach albo bez, nie mają okryć na swoich głowach. Niektórzy w okularach przeciwsłonecznych, ale ci mogą mieć coś z oczami aniżeli mieliby ukrywać się przed palącym słońcem. 
Im dalej na południe, tym z okna pociągu widać coraz więcej kościołów. Spójrz, jaki ładny kościół! Ten z czerwonej cegły zbudowali Niemcy, a ten z wieżami jak klocki zbudowali architekci francuscy, którzy jednej z polskich wsi zapragnęli sprezentować namiastkę Notre Dame. I jeszcze ten kościół z kulą na szczycie, czy widzisz, o tam, tam, zaraz wyjdzie zza górki, a teraz zasłoniła go jakaś fabryka, no nic...
Wysiadamy z pociągu nim ten zniknie za granicą. Jesteśmy w Polsce, ale naprawdę blisko, bardzo blisko Rzymu. Czuć to zresztą na każdym kroku. Oto przecież karmią i poją nas dobrzy ludzie pod swoimi dachami. Po kilka razy na dzień spełniamy kielichy czegoś nowego, a o poranku nie słychać echa wczoraju. 
I to powietrze, w którym czujemy się jak w akwarium z wodą islandzkich gejzerów. Przeglądamy się w toniach błękitów, a gdy już się sobie znudzimy, boso przechadzamy się po rozgrzanych do czerwoności kamieniach.
W takim kontekście niepostrzeżenie zmienia się data, reszta zaś pozostaje dobra i tak samo smakowita jak dawniej. I jeszcze ta szybka kolej, która punktualnie odwozi nas do naszych łóżek, szepcze, że dziękuje za wspólną podróż i życzy dobrej nocy.