niedziela, 21 grudnia 2014

Wiater

Bezlitosny wiatr hula po ojczyźnie. Wyrywa wycieraczki z balkonów, drzwiczki z kolumny reklamowej, zrzuca świetlne iluminacje świąteczne z uchwytów i ściele nimi granatowy asfalt. Nad tym wszystkim unosi się asfaltowy gołąb miejski, leci bokiem, nosi go niemiłosiernie na wsze strony. A jeszcze chwilę temu startował z krawędzi peronu, uważnie rozejrzawszy się, czy nie rusza żądny krwi gołębiowej podmiejski pociąg. Teraz grozi mu roztrzaskanie o gzyms starej kamienicy, krótkie spadanie i śmierć na chodniku. Póki co opiera się temu szaleństwu, jest dzielny, choć minę ma mietęgą. Trochę zazdroszczę szczuropodobnemu ptaszkowi, choć taki ten wiater pokrętny i niegołębiowy. 

wtorek, 16 grudnia 2014

czarne święta

Tym razem będzie to dziewięć stopni. W cieniu. Całe plus dziewięć w pełnym cieniu. Gwiazdy ze wschodu zakryją chmury, z resztą, kto dzisiaj lubi gwiazdy, gwiazdy ze wschodu. Silne embargo na gwiazdy ze wschodu będzie w tym roku w dobrym tonie. A więc chmury, pod chmurami, pod chmurami daszek, a pod daszkiem taras. Na taras wystawimy stół i zrobimy świątecznego grilla. Dzieci, dostawszy nietrafione prezenty, złapią się za rączki i będą tańczyć dookoła zwęglonego kotła i tłustej kiełbasy, będą śpiewać - ja, uwielbiam ją, naszą choinkę, ale w tym roku jest kaktus suchy na zewnątrz tak jak my lililaj, tak mi graj.
Kiedy już zliżemy tłuszcz ze wszystkich powierzchni, pójdziemy ulepić bałwana z błota i psiego gówna. Będzie miał rękę z miotły, a na jej przegubie zegarek ministra transportu. Wkrótce pod bałwanem położą tory, a zaraz potem bałwana przejedzie pędzące pędolino. Po tym poznamy, że przyszła wiosna. Czas działa na niekorzyść bałwana, więc lepiej, żeby oddał mi swój zegarek. 
I jeszcze będziemy zjeżdżać na sankach z łysego stogu siana. I tak do pierwszego wstrząśnienia mózgu bądź trwałego urazu kręgosłupa. W ostatnim dniu świąt dzieci z niższą samooceną po prostu znikną. Te zaś z wyższą zamkną się w pokoju i ku przerażeniu starych, zaczną pisać wiersze.

środa, 3 grudnia 2014

5 sposobów jak podnieść poczucie własnej wartości zanim jeszcze dotrzesz do pracy.

1. Zaparz sobie najdroższą kawę dostępną w osiedlowym sklepie. Dodaj trzy kropelki whisky i pięć kropelek rumu, nie więcej! Nie tyle możesz, co musisz sobie na to pozwolić. Prestiż wszak wart jest każdych pieniędzy.
2. Kup dwa normalne bilety i wsiądź na pętli do niskopodłogowego tramwaju jadącego przez centrum. Rozwal się na jednym siedzeniu, a na krześle na przeciwko posadź swoje nogi. Obowiązkowo zdejmij buty!
3. Wrzuć na fejsbunia jakiś "fajny" status o mniejszości mniejszości narodowych i zacznij się głośno śmiać.
4. Na chodniku wyprzedź jednego grubasa.
5. Przy wejściu do zakładu pracy wymuś wzrokiem na portierce, aby to ona jako pierwsza powiedziała Ci "dzień dobry" i uniosła kąciki ust, chociaż wiesz, że to dla niej katorga, kamieniołom i 40 lat na siłowni.

Właśnie dobrze zacząłeś dzień. Reszta jakoś tam zleci.

Elektryczny autobus i ja

Taki na prąd. A przy tym taki jasny, przestronny i cichy. Mocne światło jarzeniówek przypomina błękit świetlicy. Na samym środku bawimy się drewnianymi klockami. Ja i pasażerowie. Tylko niektóre odludki stoją odwrócone tyłem. Mamroczą coś pod nosem, a jedna pani mówi przez telefon, że jej pies utknął w rurze. Inny chłopiec słucha muzyki ze słuchawek na cały autobus. Ale on z takich, co nie chodzą na szkolne dyskoteki... słucha rocka (tfu!). Jest dziwny. Mieszka na odludziu i nikt go nie lubi. Wysiada zaledwie dwa przystanki przed poetą, a to daleko. Wieża z drewnianych klocków rośnie na środku autobusu i mieni się w delikatnym błękicie lamp autobusowych. Im bardziej ubywa pasażerów, tym wieża ma więcej miejsca dla siebie. Dlatego rozrasta się także na boki. Dostaje też mur oraz pomnik obrońców muru przed murem. Wszyscy już prawie wysiedli, a wieża rozsiadła się na wszystkich siedzeniach. Rano ten wspaniały elektryczny autobus nie zmieści już chyba nikogo. I dobrze. Jest zbyt piękny, żeby woził ludzi.

niedziela, 30 listopada 2014

Kaszel sąsiada

Nie zna godziny, w której nie mógłby nie zaistnieć. Nieważne czy jest to siódma rano, południe, piętnasta, pora obiadowa, osiemnasta, kolacja, dwudziesta druga trzydzieści, albo i trzecia nad ranem. I nie jest to rzecz intymna, wstydliwa, taka, z którą można się zamknąć w czterech ścianach i po cichutku cierpieć ją gdzieś między swemi płuckami a serduszkiem.

Kaszel sąsiada, kiedy się zbliża, odrywa go od tego, na czym w danej chwili skupia swą uwagę. Odrywa go od głaskania psa, jedzenia śniadania, przyjmowania internetowych zakupów od żywego kuriera, potrafi przerwać mecz, choć tu stara się go oszczędzać, no i oczywiście spać sąsiadowi nie daje. To bardzo nietypowy kaszel, kaszel który...

PODRYWA! Podrywa z każdej pozycji - od wiszącej, stojącej, siedzącej, klęczącej, po leżącą, a nawet pełzającą - i gna na balkon. Nie jest to wszak kaszel dyskretny, skupiony na sobie, nieśmiały, zachowawczy. Kaszel to na pokaz, kaszel wszędobylski, kaszel jawny, kaszel pochwalny, kaszel dumny i nieokiełznany. Kaszel, który trzeba celebrować przy każdym jego wystąpieniu!

I tak, gdy ten nadchodzi, słychać najpierw ciężkie kroki, następnie nerwowe szarpanie klamki, zwycięskie szarpnięcie klamki, zwycięskie otwarcie opornych drzwi balkonowych i oto w ostatniej chwili, sąsiad wpada na balkon, podbiega do barierki, zatrzymuje się, uwalnia kaszel, który leci dalej, by dać znać o sobie całemu osiedlu. Niekiedy słychać przy tym dźwięk odpalanej zapalniczki z lat 90-tych.

Ten rodzaj kaszlu, który jest jak sąsiad - suchy, natarczywy, okrągły oraz hałaśliwy, lubi być w świetle reflektorów. Nie każdy jednak może sobie pozwolić na reflektor, a nawet jeśli, to próżno siłować się jednocześnie z drzwiami, reflektorami, życiem, kiedy kaszel zbliża się z prędkością spuszczanej wody. Stąd te prymitywne, acz skuteczne metody świetlne.

Nad kaszlem sąsiada pracują już zapewne zastępy naukowców. Nie dlatego bynajmniej, iż kaszel sąsiada stanowi wyzwanie godne noblowskich medali, ale dlatego, że w tej dzielnicy mieszka połowa inteligencji tego kraju i przez ten uporczywie natrętny kaszel nie mogą mędrcy spać po nocach, w związku z czym nauka i technika w tym kraju są tak zacofane, a odkrycia tak nieporadne, że trzeba je odkrywać wciąż na nowo.

Można by też zamknąć koncerny tytoniowe, ale na tym nikt raczej nie zyska, na kaszel jeszcze nikt nie umarł, a bez nauki można żyć.

czwartek, 27 listopada 2014

Potrącić człowieka

Potrącić człowieka, tak iżby się o co najmniej 90 stopni bezwolnie obrócił, to jak uderzyć psa. Potrącić człowieka, który zastawia Ci wyjście z wagonu metra, tramwaju, autobusu, czegokolwiek, to działanie słuszne i konieczne, jak słuszne i konieczne jest uderzenie psa, kiedy broi, stawia się, ślini na nowy perski dywan czy też bezustannie staje do naszych najszacowniejszych gości swoją najczarniejszą psią stroną czyli tyłem.

I staje się. Uderzasz psa! To znaczy... potrącasz człowieka, który intencjonalnie zasłania Ci wyjście, bo nie było innego wyjścia. Ten obraca się niemal o 180 stopni czyli tak naprawdę o 170 i stoi. Unosi głowę znad ekranu swojej komórki i szuka Cię wzrokiem. Robi to automatycznie. W mgnieniu oka, w ułamku sekundy wyhacza Cię spośród gęstego tłumu i wiedzie za Tobą wzrokiem. Nie wierzy...

Nie wierzy, że to się stało. Niczym złojony pies. Nie wierzy. Ale natura psa nie jest zdolna do jakiejkolwiek wiary. Natura człowieka natomiast jest i tym bardziej im bardziej jest chwilowo do wiary niezdolna, tym żałośniej istota ludzka spogląda za Tobą. Wyrwana drastycznie z komórkowego snu o poranku. Podąża za Tobą wzrokiem z nieopisanym smutkiem, aż znikniesz za bramką, drzwi się zatrzasną, a wagon zniknie w tunelu.

Lepiej zatem nie bić psa, lepiej nie potrącać człowieka. Znaleźć inny sposób na pominięcie kłopotów z oporną materią. Odbić się na przykład od krawędzi peronu, podskoczyć do samego sufitu i na oczach gawiedzi przelecieć ponad głowami, tuż pod samym stropem ku wyjściu. Na początku będą wodzić za Tobą wzrokiem już nie jednostki, ale całe zmroczone porankiem tłumy oraz kamery monitoringu. Pies ocipieje.

wtorek, 25 listopada 2014

Primolino

Cześć, nazywam się Michał i właśnie mianowałem się totalnym, autokratycznym i samozwańczym autorem tego oto bloga. Dlaczego zdecydowałem się na ten blog? Otóż dziś rano nawiedził mnie kominiarz i zaoferował się przejrzeć mój system wentylacyjny. Zgodziłem się natychmiast. Przecież taki kominiarz to rzadkość, a w dobie spisków i wycieków radioaktywnych, nawet nie domyślamy się, co czai się w naszych kominach. Pan z kominiarni nie zwlekając, wyciągnął swój wiatraczek na kijku i jął sprawdzać, co słychać w przewodach wentylatorni. Wiatraczek obracał się niespiesznie, spokojnie, a pan kominiarz uśmiechał się coraz to bardziej, szerzej. Wtedy zrozumiałem, że w moim kominie szwenda się cichy, spokojny wiatr, który wywołuje uśmiech na twarzy mężczyzny w czerni. I to jak zaczyna się kręcić wiatraczek, jak mężczyzna w czerni zaczyna się uśmiechać i spokój jaki zostaje tchnięty w moje serce, przypomina proces ruszania włoskiego pociągu dużych prędkości z małomiasteczkowej stacji. I o tym jest ten blog. O wietrzyku, o wiatraczku, o szwendaniu i o kominie. A także o pociągach oraz ruszaniu. Ruszaniu wszystkiego. Bo niespokojny duch we mnie musi ruszyć wszystko.