Co za genialny twór. Tu się siedzi. Na własne życzenie. Trochę brzydko pachnie na wejściu. Bezdomni śpią pod paczkomatem. Śpią do rana. Ale zaraz potem panie zaszyte w białych kołnierzach ociekają perfumą, uprzejmością i zwyczajnym ludzkim ciepłem. Siedzę. Na własne życzenie. Na czerwonych fotelach opiera się zmęczone od świtania słońce. Na czerwono odmierza się tu czas. Czerwony czas na czarnym tle. Powtórka z liczebników. 137, 138, 139, 140, 141, 142, 143, 144, 145, 146, 147, 148, 149, 150, 151, 152, ja!
Przed upływem czasu uporczywe siedzenie w słońcu. Czerwona pufa. Przychodzą dwie kule. Kule wiodą panią. Pani odstawia kulę. Pani wyciąga portfel. Pani idzie się wpychać. Wpycha się - nie zna liczebników. Wpycha się po Gazetę Polską. Wyciąga drobne i upada. Kula. Nagle upada kula. Upada. Upadła. A mnie się zdawa, że to urząd upadł cały. I nikt się poń nie schyli. Schylić się nie raczy.
Już się nie podniesie.
Już się nie podniesie.
Bardzo udany wpis, tak trzymać!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuń