Mijałem fort. Z fortu zniknęły drzewa. No dobra, połowa drzew. Fort to teraz plac budowy. A jeszcze niedawno piliśmy tu wódkę. Pośród drzew i traw. Pośród traw wydeptana ścieżka wiodła nas na drugi kraniec fortu. Tam z góry patrzyliśmy na najdziksze tereny dzielni. Był wieczór, byli my. I ruda się lała. I było już jaśniej.
Chciwi ludzie odgrodzili przeprawę na fosie. Toteż na most wchodziło się po lodówce. Zanurzonej w mętnej wodzie. Nigdy żadnej lodówce nie zawdzięczałem tyle. Co tej. A potem był garaż za garażem. I była noc. I strach. A teraz nie ma garaży. Jest plac budowy. Plac budowy w biały dzień. Strach graniczy z obrzydzeniem.
Na środku placu stoją prywatne samochody przodowników oszalałej deweloperki. Jest kurz, piach i zero litości dla drzew i traw. Wyobraźnie nie hula, nie tańczy.
Buda stróża tuż za mostem. Wziąć ponton. Podpłynąć od tyłu. Zostawić ładunki. Wrócić Wysiąść. Wysadzić. Wreszcie. Iksdziesiąt lat po wojnie.
Taka wyobraźnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz