Biegnę przez peron PKP Powiśle. Z tunelu wyłania się zielono biały pociąg. Zaczynam na schodach. Biec. Biegnę. Dogonię go i dam nogę z tego miasta. Miasta syfu, hałasu i chaosu. Poza tym oddechnę czymś lepszym. Powietrzem bez sadzy i parującego węgla. Biegnę więc po peronie. Po pasie dla widomych. Widmowych. On wyznacza mi najkrótszą, najprostszą trasę. Biegnę. Jestem trochę spóźnionym i nieprzygotowanym maratończykiem. Niewykluczone, że tuż przed drzwiami składu padnę na twarz i tak już zostanę. Może napiszą o mnie w lokalnej gazecie. A może zsunę się z peronu i zniknę gdzieś między betonem i rdzą szyn. Rozdziobią mnie gołębie. Nie. Dogonię ten pociąg. Zwieję. Już doganiam. Biegnę. On jedzie. Jedzie nagle coraz szybciej, szybciej i chyba nie staje.
Nie staje. Prawie dobiegłem. Prawie wsiadłem. Prawie wysiadłem z dala od tego miasta, bo prawie jechałem tym pociągiem.
Miałem nogę na stopniu, gdy ktoś nagle krzyknął - Panie, ten pociąg to jest służbowy, służbowy, służbowy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz