poniedziałek, 25 kwietnia 2016

PKP WKD Aleje Jerozolimskie

Przystanek na żądanie. Chyba nikt w tym mieście nie lubi przystanków na żądanie. Bo o ile szybszą i przyjemniejszą stałaby się każdorazowa podróż, gdyby autobusy nie zatrzymywały się na tych małych odludziach, wypuszczając po jednym maluczkim człowieczku, który i tak każdorazowo nie może pojąć swoim rozumem, że autobus wyhamował tutaj właśnie dla niego, a właściwie to on sam, ten mały człowieczek sam jednym ruchem ręki, zainicjował zatrzymanie autobusu ku niezadowoleniu pozostałych pasażerów. Nikt w tym mieście nie lubi przystanków na żądanie chyba, że sam wysiada na takich dzień w dzień. Ja nie wysiadam. 

Ja się rozpędzam. Jestem człowiekiem dużych prędkości, a mój umysł wprawiający niestrudzone ciało w ruch wydaje się być przeżyzną glebą, która wydała ziarno TGV.

Trzeba nabierać prędkości. Trzeba pędzić. Nie ma sensu stawać po nic. Sens jest w pędzie. Sensu nabiera szalony autobus 187 między Śmigłowca a Popularną. Wówczas to wjeżdża na wiadukt rozpięty nad kolejami dwóch maści i śmiga jak niewyżyty. Pędzi na zabicie. Na zabicie, bo na wiadukcie jest horyzont. Tam jest koniec świata. A my jedziemy w niebo. Do nieba jedzie się 187. Jedzie się do nieba, kiedy ktoś wciska przycisk. STOP.

Stajemy na PKP WKD Aleje Jerozolimskie. Z autobusu wytacza się podstarzały człowieczek z dwukołowym wózkiem. Sunie po ziemi. Tak pryska horyzont. Przystanek końcowy wszelkim włajażom podniebnym.

Słychać jeszcze stukot wózka o kostkę brukową, widać zmęczone brązem szyny, w oddali między wiaduktem a blaszanymi marketami majaczy przystanek Popularna. Cały zaś świat zdaje się przeklinać ten szaleńczy twór, jakim jest PKP WKD Aleje Jerozolimskie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz