czwartek, 16 czerwca 2016

Hell i kopter

Myślałem, że oto koniec. 6:45. Okna zaledwie uchylone. A on się zniża. Hałas niemożebny. Przecież on jest tuż nad naszym dachem. Na wysokości szóstego piętra. A mamy tylko pięć. Może cztery. Raczej pięć. No i mieszkamy tuż przy skarpie. Skarpa wysoka. Tak z siedem pięter. On leci na zabicie. Może wojna. Wojna!

7:15. Na piątym piętrze słychać krzyk. Mężczyzna. Krzyczy. Drze się. Darcie ma przenikliwe. Gdyby ostrze noża miało dźwięk, to byłby to dźwięk tego darcia. Obdzieranie. Może wojna. Może przyszli po inteligencję. Dlaczego po mnie nie przyszli?

8:15. Cisza. Nagłe olśnienie. Wiem! Wiem! To nie wojna i to nie helikopter. To czarny potwór z wielkim podgardlem i z czarnymi śmigłoskrzydłami spuścił się nagle z porannego nieba i przeleciał nad okolicą, i przetrzepał ją swym wzrokiem, i porwał ze sobą wszystkie butelki i wszystkie puszki ze wszelkim płynem powyżej 3,5%. Każdy dom, każdą piwnicę z procentów ogołocił.

To prawdziwy dramat dla tutejszej ludności. Smutek. Na osiedlu pustki. Ucichło. Umarło. Lada moment całodobowy przestanie być cało. Przestanie być dobowy. Uschnie. Bo nie będzie czego wziąć do ust. Usta nie. Ustanie. Uschnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz