środa, 15 czerwca 2016

Paw z Piaseczyńskiej

Było to jakieś dwa tygodnie temu. Między sobotą a niedzielą. Było. Już nie jest. Usiadł na chodniku. Odcisnął ślad. Ślad pozostał. Pamiętam tamten niedzielny poranek. Jeszcze siedział. A potem pamiętam tamten poniedziałkowy poranek. Odleciał. Pozostał ślad. Promienisty. Wyrazisty. Nie do zdarcia. Widzialny. Skrzyżowanie. Piaseczyńskiej i Braci Pillatich. A może Piaseczyńskiej i Piwarskiego. To nie jest normalne skrzyżowanie. Nieważne. W każdym razie. Na drugim biegunie skrzyżowania. Jeśli skrzyżowanie ma bieguny to tak właśnie jest. Na pierwszym biegunie drzwi całodobowego. Na drugim on. Jego ślad. Dumny. Dumny. Dumny. Jakby wstał i wyszedł z trumny.

I tak dzień w dzień. Wspomnienie po nim wita mieszkańców tej pięknej dzielnicy. Idą do pracy. Nie idą. Idą do Kerfura. Nie idą. Siedzą na murku. Murek ich zatrudnia. Murek ich podtrzymuje. A oni plecami do odcisku ptaka. Mijają go łukiem. Szerokim łukiem. Triumfalnym łukiem. Mijają pawia łukiem jakby był nieżywym krukiem.

Myślałem w tych ostatnich dniach o samotności tego tworu. O tym gdzie teraz przebywa jego serce. Gdzie jest on. Czy na Piaseczyńskiej, czy gdzieś w przestworzach, czy może już doleciał do słońca, spłonął, a z jego popiołów narodzą się nowe, małe, by już niebawem osiąść na mokotowskich chodnikach, by ozdabiać szarą codzienność tutejszych mieszkańców, by rozproszyć okropną szarzyzno-krzywiznę tutejszej kostki brukowej. Bo żywot pawia jest różowy. Niczym sklep całodobowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz